Zaczęło się całkiem nudnie.
Standardowe uderzenie maski w wodę i pierwsze metaliczne oddechy pod wodą.
Łacha bielutkiego piachu. Nic więcej.
Płyniemy.
Nagle stało się życie. Pierwszy raz szybowanie z przepięknymi Eagle Rays, pierwszy samotny i w ogóle pościg za naprawdę dużą Sting ray z ogonem jak miecz zakończony strzała. I duża lion fish i prawie 1,5 m barakuda z wielkimi zębami i szereg innych gatunków,,które znam tylko zdjęć z australijskiej prasy nurkowej.:) .
Manty nie pływają tylko szybują niczym ptaki.
Widoczność pod wodą jest tak wielka, iż nurkując blisko dna ma się wrażenie zwykłego spaceru po dnie. Gdzie koralowce zastępują drzewa i krzewy a podwodne zwierzęta zastępują m.in. ptaki.
Niesamowite.
Plaża, kąpiele, opalanie, snorkling..
wieczorem półfinały i finały Dover Cup.
Moi oczywiście przegrali w finale.
Jestem już przyzwyczajony. Ale trybuny żyły własnym życiem. :))))
Udało mi się zrobić parę fotek, choć nie było to ani oczywiste ani łatwe:). .
Wrzucę potem jak znajdę kabelek:)))