Dzień zaczyna się od tego, że latają kolibry. Kiedy palę porannego papieroska latają wokół mnie z prędkością światła trzepocząc skrzydełkami.
Potem nadchodzi bez litości słońce.
Najlepiej skoro świt ruszyć w interior, czyli prawdziwe lasy deszczowe a po naszemu do totalnej dżungli.
Nie wiem ile gatunków drzew, krzewów i innych roślin porasta dość strome góry interioru.
Niska zabudowa. Takie domki z paneli albo białych pustaków, często pomalowanych tęczą barw z dodatkowym graffiti. Na murkach są muzycy, herby i hasła polityczne.
Większość ludzi po prostu siedzi przed domami a pot spływa po ich czarnych ciałach potokami. Często w małych grupach tak siedzą tu przez całe życie.
To ma sens, skoro przez cały rok jest około 30 stopni. Nigdy nie mieli z czego ulepić bałwana.ani nie marzli na przystanku. Morze gorące też cały rok.
Na wysypiskach śmieci osobną kategorię tworzą składowiska wielkich muszli.
Na wyspie rosną wszystkie najważniejsze przyprawy w tej części świata: gałka muszkatołowa, cynamon, wanilia, imbir, kakao, ziele angielskie ect.
Ludzie tu często sami zagadują i opowiadają różne historie. Są bardzo mili.
Wszystko płynie tu powoli. Nawet nie ma groźnych wypadków, bo jak mają być, skoro przy tutejszej czołówce pewnie nie wylałaby mi się nawet kawa:)). No i oczywiście cały czas trąbią.
Drogi górskie z wąskimi krętymi zakrętami a przy niej dżungla, ludzie i domki.
A wieczorem podczas powrotu z plaży prze krótki odcinek dżungli słychać było głos wielkich bębnów i śpiewaków reggaee.
Tak tu już jest.