Cudowna podróż - długa, choć krótka, czego nie zrozumie Polak jadący z Gdyni do Warszawy pociągiem dłużej niż przed II wojną światową, doprowadziła nas na Izu Hanto, czyli Półwysep Izu.
To już taka nasza świecka tradycja, iż ostatni etap podróży spędzamy relaksując się gdzieś nad morzem bądź oceanem.
Kiedy łydki pękają a zakwasy od ciągłego biegu doprowadzają nas do pojawienia się mroczków przed oczyma, kiedy mamy już przed sobą kolejną wizję monotonii podróży do domu, zawsze znajdujemy miejsce gdzie szumią fale.
Gdynia nasze miasto w końcu nas do czegoś zobowiązuje.
Półwysep Izu to połączenie moich dwóch miłości- gór i wody.
Lądujemy zatem w Ito, które w sezonie jest po prostu kurortem a poza jak nasza kochana kwater, czyli Kuźnica malutką osadą rybacką pełną po brzegi owoców morza i ryb.
Śpimy w miejscu magicznym, na opis którego trafiłem przypadkowo, to stary ryokan (czyt. japoński pensjonat) działający nieprzerwanie ca. 150 lat.
Jest cudowny. Nasz pokój jest jak żywcem wyjęty z "Shoguna". Do tego, kiedy dodamy gorące źródła, czyli tzw. onsen, który mamy tylko dla siebie, czujemy, że jesteśmy w japońskim gorącym, wulkanicznym raju.
Trafiamy też z rekomendacji do oznaczonej tylko w "kszaczorach" Izoyakya (po europejsku pub - żarcie i drinki we wszelkich ilościach) to następny etap naszej kulinarnej podróży, gdzie w oparach sake zjadamy dwie konkretne zestawy sashimi (plastrów różnych surowych ryb) z sałatkami ze specyficznego udonu i kiełków, śledziami :) w occie na kapustce w japońskiej odmianie sosu vinegrette i oczywiście pyszną zupką miso z naprawdę pysznym (choć nie jestem fanatykiem) tofu.
Jutro będę walczył o zbicie cen za nurkowanie, bo wychodzi naprawdę drogo, a tu w Izo Ocean Park zaczęła się przecież historia japońskiego nurkowania :(((.