Wyczytałem na wewnętrznych drzwiach toalety wczoraj wieczorem. Budziki nastsawione na 6.30 i zmiar podjęcia camperowej walki od samego świtu.
Coś w nocy nie grało, bo oprócz deszczu w dach i ściany campera walił jakby piach. Zrobiło się też lodowato..
Gdy zadzwonił budzik, szybby były zamrożone...Na zewnątrz białawJedyna słuszna decyzja to powrót do śpiwora..miało być na 45 minut a wyszło jak zwykle 2 godziny. Szybka załamka, równie szybkie śmniadani i toaleta oraz połamane wszelkie przepisy prędkości w trasie. Wyporzedzanie innych kamperów stało się normą :)
Do czasu, gdy uderzyły w nas dwie krótkie burze gradowe. Wtedy oczywiście jechaliśmy wolniej :).
W końcu, górskimi serpentynami i kaustrofobicznym ciemnym tunelem wykopanym w górze dotarliśmy tam gdzie pod,ążalimy prawie 1000 km - Milford Sound. Pomnik Światowego Dzidzictwa Natury.
To tu kręcono wiele scen Władcy Pierścieni.
Wszyscy nas ostrzegali, ze pogoda jest tu raczej k0szmarna, co zresztą potwierdzała droga do, ale jak brzmi motto chłopaków rugby Arka Gdynia ze smyczy od Jagny - wiara naszą siłą!
Pomimo, prognoz udało się. Rej po tej pięknej zatoce na morzu tasmańskim był wspaniały. Na wprost przypominał zatokę Ha Long w VietNamie, tyle,że tu nie skałji a Alpy i przyroda wręcz dziwicza, a nie zabita spalinami stateczkó i smieciami za burtą,
Fotki chyba też wyszły super. No i dźwięk Milford Sound..to chyba śpiew syren.
Ściskamy z Te Annau!