Rano, niczym stare wygi ruszyliśmy szybko w trasę.
Zamiast pojechać krótszą łatwiejszą trasą wbiliśmy się w góry w stronę alpejskich jezior, kierując się na południe ponad 600 km do Queenstown. Niewiele o tym można napisać poza „o ja” albo „wow”, tudzież „o kurde”. Jest tu po prostu pięknie, niezwykle zielone trawiaste zbocza gór, szmaragdowe jeziora, ośnieżone szczyty i błękit nieba przyprawiają o zawrót głowy. Tu jest jak w bajce. Taka wielka Szwajcaria do którejś potęgi.
Wiatr wiał ok 1oo km/h i parę razy miałem wrażenie, że naszym camperkiem odlecimy bo działał jak żagiel.
W każdym razie widzieliśmy jezioro Tekapo i jezioro Pukaki z pięknym widokiem na dymiący szczyt Mt. Cook – najwyższy w NZ.
Po całym dniu szczęśliwie dotarliśmy do Queenstown. Oczywiście tradycyjne BBQ i hamburger w słynnej the Fergburgber chyba najsłynniejszej hamburgerowi świata, choć malutkiej. Pychotka.
Teraz spijamy tanie drinki Midori, z japońskiego likieru o tej samej nazwie rumu, soku z kokosa i ananas. W sumie to lepsze nawet chyba niż gorzka ż.. Viva la Bella Vita!
Jeszcze jedno pamiętajcie, że u nas jest + 12 godzin do przodu.