Po godzinie latania w te i we wte, wzięliśmy kierowcę z publicznej Taxi, który miał nas dowieźć na miejsce. W rzeczywistości kierowca dowiózł nas do pseudoprzystani na której usadowione były „agencje turystyczne”, które jak się później dowiedzieliśmy należą do miejscowej mafii.Było ciemno, za 20 minut miał odpłynąć nasz ostatni prom na wyspę i pomimo rzeczywistych wahań, zostaliśmy po raz pierwszy w Azji oszukani. Podróż na wyspę w te i z powrotem kosztowała nas blisko 10xwięcej niż w rzeczywistości. Co prawda nie mieliśmy wybory, bo i tak bardziej nam się to opłacało niż starata opłaconego już noclegu na wyspie i w sumie koszt wyłudznia opiewał na jakieś 150 zł ale niesmak pozostał. I totalne wkurzenie też.Dosłownie wskoczyliśmy na rozbujaną starą krypę. Wykonałem skok z nabrzeża blisko metrowy z 40 kilowym bagażem, a Marta też z nielekkim bagażem podręcznym. Tak samo było z wysiadaniem. O żadnym trapie nie było mowy.Po raz pierwszy zrozumieliśmy, że Tajowie delikatnie mówiąc są minimalistami .Na łajbie dzielnie przebijającej Spę przez morze i skaczącej po falach pojawił się wreszcie jasny punkt.Miał na imię James, pochodził z Blackpool i od pół roku jest „panem od anigeilskiego” w miejscowej szkole.Opowiedział nam dokładnie co i jak. Na co uważać a na co nie i zaprowadził do swoich przyjaciół – tajsko-szwedzkiego małżeństwa, którzy prowadzą na wyspie malutką restaurację. Mali restaurant. Jak się okazało to miejsce stało się naszą wieczorow-nocną oazą, zatopioną w rozmowach przy piwku dokładnie o tym znów, że świat jest dziwny i różnorodny a pomimo tej różnorodności jego różne strony są bardzo podobne do siebie pod wieloma względami. Doszła tego wieczoru przygoda z jak się na szczęście okazało żukiem, który w szybkim tempie zsunął mi się po Glowie pod koszulkę i po plecach wprost wleciał mi w majtki. Z nieukrywanym przerażeniem, zacząłem się w zasadzie rozbierać na środku knajpy. Sytuację uratowałą gospodyni – Wanda, która poprowadziła mnie do toalety gdzie z nieukrywaną radością odkryłem że to tylko żuk.Generalnie, jeżeli coś się tu Trusza w pokoju i nie jest to Twoją żoną najlepiej od razu to zabij.Inaczej np. zacznie składać w Tobie jajeczka, bądź mono Cię pokąsi, a skutki takiego ukoszenia to jak loteria. Czasem wieloletnie leczenie, najczęściej dokładnie nic, poza swędzeniem.Na tym nie koniec naszej epopei w przeprawie do miejsca przeznaczenia na Koh Samed, jeszcze jazda taksówką czyli na pace picka upa po wyboistej drodze, zatrzymanie kierowcy dokładnie nie wiadomo gdzie i marsz śmierci w kierunku, który taksiarz określił wylewnym „go, go” ze stanowczym ruchem ręki. To było jak atak na Normandię, nocą plażą, tyle że zamiast karabinów ciężkie bagaże. Zagarniając walizą Marty jak pługiem liście, nadbrzeżny piach i co tam jeszcze się dało ( w zasadzie myślałem, że ciągnę za sobą pół świata) dotarliśmy do miejsca przeznaczenia.Na miejscu początkowo okazało się, że nie mamy rezerwacji, co wprawiło mnie nastrój właściwy dla seryjnych morderców. Wiedziałem, że tylko coś strasznego mogłoby mi przynieść ulgę.Wobec tego udaliśmy się do małego domku przy plaży i poszliśmy spać z przekonaniem, że będzie naprawdę ciężko.Dodatkowo, zgubiliśmy nas przewodnik lonely planet, którego główną wartością były zapisane adresy i maile wielu wspaniałych osób dosłownie z całego świata, które poznaliśmy w podróży i z którymi planowaliśmy wspólne chwile w Polsce i ich ojczyznach. Było tam też trochę tipów. Cóż show must go on
Koh Samed. Malutka wyspa u wybrzeża Tajlandii. Chyba ok. kilkuset mieszkańców. Małe, ale piękne plaże. Jedna wioska. W gęstym lesie ją porastającym duże jaszczury, kobry i takie tam tam rekiny, które podobno nie jedzą ludzi bo są za małe, ponieważ mają tylko 2-3 metry długości i są w zasadzie ponoć w jednym miejscu . Najgroźniejsze jednak są insekty .Rano ujrzeliśmy piękną zatokę w kształcie półksiężyca, stąd zresztą jej nazwa Voind Deauan. Piach jak mąka, gorąca woda w morzu, ok. 25-27 stopni. I zaczęły się wakację w normalnym stylu,, czyli plaża, owoce morza, piwko Chang i drinki, spotkania, leżaki, masaże tajskie i ostre jak brzytwa potrawy. Odpoczywamy.Najsmutniejszy chyba widok to mieszane pary typu europejski dziadek albo koleś z totalną nadwagą, którego najbliższy kontakt z kobietą polega na oglądaniu zdjęć i młode przeważnie bardzo młode i śliczne Tajki. Nie możemy się do tego przyzwyczaić. Zaczepiliśmy o to Fredricka i Wandę o co w tym wszystkim biega, więc nam wyjaśnili.W Tajlandii im jesteś starszy a przede wszystki im większą masz nadwagę tym większe masz wzięcie. Obfity brzuch niemieckiego bądź holenderskiego dziadka to dla młodych Tajek i ich rodzin synonim pieniędzy, ergo bezpieczeństwa finansowego. Dla tego naprawdę do nich lgną. Jednak widok ten napawa nas obrzydzeniem pomieszanym ze współczuciem dla obu stron takiego związku. Różnice wiekowe bowiem to najczęściej stosunek dziadka i wnuczki.Najgorsze jednak jest zachowanie tych dziadków, którym się wydaje iż są rówieśnikami tych Tajek i żałośnie turlają się po plaży ku ich uciesze, albo masowo tatuują swe ciała henną.Żenada. Wszyscy nam powtarzają, że nigdy nikt tu nie widział Polaków, (choć wiemy, że nie jesteśmy pierwsi) i ,że mamy szczęście, że przygodę z Tajlandią zaczynamy od tej maleńkiej wyspy. Uwielbianej przez jej koneserów i młodzież Bangkoku.