Musimy się przyznać. Było cudownie.
Od ósmej rano w morzu. Pływanie na śniadanie. O 10 miejscowa Pani z przenośną restauracją w dwóch koszach połaczonych pałąkiem (dobrze nam znanym z Viet Namu), przygotoywała nam sałatkę z papają, kiełkami, papryczką chili, sosem rybnym, limonką, orzechami, jakimiś nasionami i Bóg wie z czym jeszcze, a do tego pyszne z grilla czyli drób na dość słodko. Oczywiście to poleciała nam Pani Tajka, któa od 20 lat mieszka wraz z mężem w Kanadzie, co skutkowało tym, że można było się z nią spokojnie dogadć.
Plaża cały dzień.
Wieczorne kolacje na plaży, puszczane z brzegu papierowe lampiony, które osiągając pewną wysokość płonęły i pokazy zabaw z ogniem.
Na deser cudowne wręcz masaże w małej wiacie z kurtynami z muszelek, które pod wpływem wiatru śpiewały różne pieśni.. Metafizyczne uczucia.
Potem spotkania przy piwnu z Wanatah i Frederickiem. Ich kolacje i żal z powodu wyjazdu. Byloi tak cudnie, że chciałem wykasować wszystkie negatywne wpisy.
Poczekam. Potrzebujemy dystansu.