Ludziom z poza Japonii, którzy nigdy nie odwiedzili Azji, kojarzy się ona wyłącznie z viet-namską dżunglą pełną tortur.A jest dokładnie odwrotnie.
Cud pierwszy czyli toaleta.
Ten kto raz zaznał japońskiej toalety nie pokocha żadnej innej. Dlaczego?
Wejście, czyli klapki.
Są wyjątkowe, bo w tych klapkach poruszamy się tylko w toalecie.,
Start, czyli ustawienia temperatury deski sedesowej, było żyło się lepiej, jak mawia pewien wódz pewnego plemienia.:).
Na koniec tego, co wszyscy robią mamy szereg możliwości. Nudy nie ma :).
Z trzydziestu chyba przycisków poznałem trzy główne czyli podmywanie silnym strumieniem bądź rozproszoną bryzą, oraz klawisz zastopowania tych funkcji. Więcej, pomimo mojej otwartości umysłu (open tour mind' i tolerancji (limited) użyć się zbyt bardzo bałem :))
This the end...
czyli umywaleczka połączona integralnie z toaletą, w której woda z kranu zaczyna lecieć w chwili spuszczenia wody. To takie przypomnienie dla brudasów. Oczywiście banałem jest to, że po pierwsze zwyczajowo wajcha do spuszczania wody jest po prawej stronie, a jak nie to trzeba się czasem jej naszukać oraz to, że jak się wstaje z deski to włącza się wentylator.
Czytałem traktaty Salvadora Dali a propos defekacji i muszę je skwitować stwierdzeniem, że ON na pewno miałby japońską toaletę i byłby szczęśliwy.
W lepszych wersjach toalet znajdujemy np. ledowe niebieskie, bo ładne podświetlenie wnętrza :)
Cudów ciąg dalszy nastąpi.