Wiem, wiem zrobiło się nudno. Gorąco, spacery, jakieś cruise po zatoce, jakieś ciągle surowe ryby i nagle bomba.
Rano wychodząc z ryokanu, dowiedzieliśmy się, że w jednej miejscowości na Półwyspie odbędzie się "very strange festival".
Nie można było nas nas bardziej zachęcić, tym bardziej, iż sprzedając nam to Japończyk wymownie kręcił oczami i dorzucił coś o "sexual connections".
Od razu mi się się przypomniało, że przecież coś o tym czytałem i nawet nurkowanie zeszło na drugi plan.
Gdy wylądowaliśmy w Inatori, wszystko wyglądało jak w początkowych fazach westernu - puste ulice, upał, my i ławeczka pełna sake.
I nagle nastąpiła eksplozja wszystkich zmysłów. Trafiliśmy w końcu na ten festiwal. Wspaniała japońska muzyka, parady tańczących dziewcząt od powiedzmy zaawansowanych seniorek do ledwo chodzących,lokalne jedzonko głównie grille i trzy platformy z penisami czczonymi w ten dzień, jsk bóstwa.
Nie wiem bądź nie pamiętam :), czy to szacunek dla ilości wypitej sake, czy nowe znajomości doprowadziły do tego, że stałem się jedną z atrakcji, czyli ganjina (białasa) niosącego platformę.
Było cudownie paradowaliśmy z nim skacząc co jakiś czas co miało symbolizować chyba erekcję i wykrzykiwaliśmy chyba "ashaii".
To jedna z tych chwil, którą się chyba pamięta przez całe życie. Nigdy nie zapomnę podtykancyh dzieci, którym machałem lub głaskałem po głowach i za to mi dziękowano jak za błogosławieństwo.
Tak zostałem miejscowym bohaterem :)