Po intensywnym życiu w Tokyo, ruszyliśmy korzystając z naszych JR Pass pociągiem pociskiem, czyli shinkansen do Kyoto.
Kyoto to japoński Kraków. Tysiące (chyba) świątyń, tradycja i nowoczesność zarazem.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce lało i oczywiście okazało się, że nasza "niby" mapka dojazdu ma się nijak do topografii terenu. Kiedy to sobie uświadomiliśmy w strugach deszczu, zagraliśmy w poznaną w Tokyo grę "wybierz sobie ofiarę" . Zasady są proste - wybierasz sobie z przechodniów zawodnika bądź zawodniczkę, po czym pokazujesz mu adres, pod który zamierzasz się udać, a jego bądź jej skośne czarne oczy stają się wielkie i okrągłe.
Przed tym zawodnikiem/czką w sposób nieświadomy pojawia się plansza naszej gry, a jak wiadomo Japończycy kochają gry najbardziej na świecie. Zazwyczaj najpierw udają, że nic nie rozumieją i nie wiedzą nawet, że są w Japonii. Później trzeba im pomóc, czyli kalecząc wolno fonetycznie powtórzyć 30 razy nazwę.
Wtedy wybucha w nich wulkan rywalizacji, a jak wiadomo Japonia to kraj wulkanów. W ich umysłach pojawia się trzęsienie ziemi i tsunami zarazem.
W skrajnych przypadkach ten etap gry kończył się konkretną ucieczką - biegiem, bądź też dogonieniem nas po pięciu minutach po to by przejść do następnego etapu.
Następny etap to prowadzenie. Idziemy razem. Czasami tak chodzimy kilkanaście/kilkadziesiąt minut. Podczas, których próbujemy zaszczepić nowe słowa, czyli np. "right" to po japońsku "ligh". a "sorry" to "sori".
Na końcu oczywiście jest wygrana, czyli dojście do celu.
Myliłby się ten, który myśli, że podczas całej takiej gry idziemy tylko z bezmyślnym uśmiechem na twarzy i myślą o spychologicznym przerzuceniu problemu dotarcia na miejsce. To też oczywiście, ale mamy też nagrodę.
Nie bez kozery zabraliśmy siatę polskich słodyczy - ptasiego mleczka, delicji i oczywiście prince polo. Z uśmiechem, kalecznym arigato wręczamy nagrody i kłaniamy się sobie nawzajem pięknie wiele razy i wszyscy są szczęśliwi.
Tak dotarliśmy ładnym golfem również do hotelu z jak ją później nazwaliśmy moją japońską teściową i kandydatką, bo kiedy wybrałem sobie młodą na ofiarę Marty nie było widać, a po chwili zostałem otoczony przez jeszcze 2 panie z rodziny młodej, której widocznie mnie obgadywały i były bardzo zawiedzione, że musza zapakować do samochodu nas w dwójkę.:)
Kyoto to oczywiście piękne świątynie (Ginkaku-ji,Honen-in i Nanzen Ji) i wspaniałe walk tours takie jak "ścieżką filozofii", wzdłuż kanału i wielu pięknych świątyń.
Kyoto (Gion) nocą to prawdziwe gejsze o twarzach białych jak śmierć i uczepionych na nich pijanych bogatych dziadków, których one z godnością prowadzą ulicami - nie wiemy gdzie :).
Kyoto to w porównaniu do Tokyo chaos komunikacyjny.
Kyoto to słynne tofu, wspaniałe odmiany ramen, okonomiyaki czyli wspaniałe naleśniki z ośmiorniczkami, jajkami, wodorostami i cebulką - mamy super miejscówę IPPUDO. Cdn.