Od rana jeszcze bieganie po Hanoi. Zakupy i obiad w jednej z najlepszych restauracji w jakich przyszło nam jadać w życiu. Znów świeże ostrygi z limonkami i sosem z chrzanem skąpanym w soi, grilowana panierowana ośmiornica, talerz pełen małych tilapii z morza południowo-chińskiego, zakakujący deses vietnamese soup (mleko kokosowe, owocem żelki i makaron sojowy :), piwo a to wszystko za niecałe 60 zł. Pakowanie w biegu i na lotnisko.
Z żalem opuszczamy Viet Nam. Na pierwszy rzut oka brudny, biedny zapuszczony i po przygodzie na lotnisku trochę niebezpieczny, ale kazdy dzień tam spędzony coraz bardziej zadawał kłam tym powierzchownym stereotypom. Czy chcielibyśmy tu jeszcze wrócić? Na pewno.
Lot do Luang Parabang liniami Lao Airlines mega sympatyczny. Nie dość, że 50 minut to jeszcze okraszony świetnym Lao beer, rumieniącą się załogą, grzeczną i miła jak nigdzie do tej pory. Do tego muzyczka przy sarcie i lądowanie na małym lotnisku w górach, na którym z napiusu Luang Prabang w całości świeciły się może 4 litery :).
Formalności wizowe bez problemu. Potrzebne jedno zdjęcie, 30$ od osoby , aplikacja i szeroki uśmiech, którym darzyli nas nawet celnicy.
Od początku czuć, że tu jest inaczej....